- Suelo! Na dół! Idziemy na trenig! - wrzasnął James.
Westchnęłam i złapałam za moją torbę z ciuchami sportowymi. Założyłam ją sobie na ramię i szybkim krokiem zeszłam po schodach. Przy otwartych drzwiach stali moi przyszywani bracia - James i Matt. Obydwoje się uśmiechali w moich kierunku, tak jakby zobaczyli coś nowego i świetnego. Ale ja byłam po prostu ich siostrą, więc nie mogli ujrzeć czegoś nowego. Żyli ze mną już jakieś trzynaście lat.
James jest najwyższy z rodziny. Ma prawie mietr osiemdziesiąt pięć wzrostu. Jest muskularny, przystojny. Ma krótkie czarne włosy, które ostatnio ściął. Ciemne oczy ma prawie zawsze uśmiechnięte. Choć nie grzeszy rozumem, to i tak fajny z niego chłopak. Dziewczyny za nim szaleją, a on z tego wszystkiego kożysta. Może i mieszkamy w małym miasteczku, to i tak jest tutaj wiele dziewczyn. A on przynajmniej połowę z nich już zdążył przelecieć.
Matt natomiast jest mojego wzrostu, czyli metr siedemdziesiąt. Ma troszkę dłuższe włosy od Jamesa, ale w tym samym identycznym kolorze. Jego oczy są również takie same jak jego brata. Jest trochę mniej dobrze zbudowany i mniej przystojny, ale on i tak ma swoją dziewczynę. I na pewno jest jej wierny.
- Mama kazała nam iść poćwiczyć. Mamy wrócić na kolacje - oznajmił starszy z braci.
- Znowu? - jęknełam.
- Znowu - zaśmiał się James, ściskając mnie i dodając mi otuchy.
Wywróciłam oczami i weszłam między braci. Wyszliśmy z domu i polną drogą ruszyliśmy w kierunku budynku, gdzie znajdowała się stara siłownia, którą razem z braćmi przerobiłam na nową. Nikt o tym prawie nie wiedział, a nam to pasowało, bo mogliśmy normalnie i bez przeszkód ćwiczyć.
Zazwyczaj to James przejmował inicjatywę i nam pokazywał nowe chwyty, uleprzone udeżenia i tym podobne. Lecz czasem wtrącał się także Matt. Wtedy z cichego i niezbyt śmiałego chłopaka stawał się kimś, kogo podnieca widok bijącej się osoby. Często oglądaliśmy wspólnie walki w klatkach, MMA czy KSW. Potem, na treningu, pokazywaliśmy je Jamesowi, a on nam mówił, czy możemy coś takiego ćwiczyć.
Szliśmy wolnym truchtem szurając nogami i śmiejąc się z żartów Jamesa. Wokół nas rozciągały się puste pola zielonej trawy, gdzieniegdzie stały też drzewa z dojrzałymi jabłkami i innymi owocami, które można zjeść. Merton Falls nie ma na mapach świata, krajów czy stanów. To małe miasteczko całkowicie zostało pominięte przez ludzi. Czasem z braćmi się zastanawiałam, czy ktoś o tym miejscu wie. Lecz raczej nie sądze. Jedyną drogą do cywylizacji jest mała polna droga biegnąca przez jakieś piętnaście kilometrów, a następnie od razu łącząca się z autostradą między krajową. Nie ma żadnych tabliczek ani drogowskazów mówiących, że tutaj jesteśmy i istniejemy.
Merton Falls liczy sobie prawie trzysta osób ludności, ale ostatnio pani Montgomery urodziła dwoje małych dzieci, więc ludność się troszkę zwiękrzyła. Znamy się tutaj i bardzo lubimy, choć niektórzy mają ze sobą na pieńku. Naszym takim "przywódcą" jest młody burmistrz Nian Niel. Jest on naprawdę fajny. Gdy ktoś ma jakieś kłopoty, zawsze pomaga. Potrafi rozmawiać z nami normalnie. Jak równy z równym.
Nasze miejsce do ćwiczeń znajdowało się jakieś dwa kilometry od naszego domu. To mały budynek z wielką salą treningową. To właściwie tyle. W środku zamiast podłogi są miękkie materace, tak abyśmy mieli miękkie lądowowanie. James zamontował także jakąś rurkę, na której się podciągał na rękach lub wisiał na nogach. Ja i Matt nie mieliśmy prawa tego dotykać, a nam to nie przeszkadzało.
- Suelo! - krzyknął mi prosto w ucho James.
Podskoczyłam wystraszona i się szybko obróciłam w jego kierunku. On natychmiastowo wyprowadził prawy sierpowy, ale zdążyłam podnieść en garde, która uchroniła mnie przed uderzeniem.
- Dobrze - pochwalił mój brat. - Refleks jednak to ty masz.
Pokazałam mu język, a następnie zabrałam się do ćwiczeń.
* * *
Trzy godziny później byliśmy wykończeni. Słońce zdążyło się schować za horyzntem, a na niebie pojawił się księżyc. Przebraliśmy się w mniej śmierdzące ciuchy i zamkneliśmy siłownię. Moja lewa ręka bolała po tym jak Matt mi ją wykręcił podczas sparingu.
- A jak tam z tobą? - spytał James, szturchając mnie ramieniem.
Zmarszczyłam zdziwiona brwi, patrząc na niego.
- Chodzi mi o to twoją magię - wywrócił oczami.
- Wiesz, że nie nawidzę tego tematu - odparłam chłodno, wbijając wzrok w ziemię.
- Wiem, ale od tego nie uciekniesz - przypomniał mi. - Na świecie muszą być tacy jak ty! Pewnie wielu. Może gdybyś spotkała któregoś z nich, zmieniłabyś podejście do używania swojego daru.
- Pamiętasz co się stało w Miami? - żuciłam, wzdrygając się na samo wspomnienie.
- Czasu już nie cofniesz, Suelo - westchnął Matt.
- A cholernie szkoda - mruknęłam zakończając temat.
Może i mieli rację, ale ja nie chciałam, aby tak było. Moi bracia od kąd pamiętam starali się mnie przekonać do używania maggi. Raz czy dwa pomogłam im zbierać owoce w sadzie przy jej pomocy. Efekt był fajny, ale jednak męczący. Matka, gdy się dowiedziała o moich zdolnościach, była zszokowana i dumna zarazem. Nie byłam pewna, czy ona coś o tym wie, lecz wszystko na to wskazywało.
Wróciliśmy do domu na kolacje, tak jak chciała matka. Ciepłe jedzenie czekało na nas na stole, natomiast naszej opiekunki nie było w jadalni. Znów siedziała w swoim gabinecie studiując jakieś dziwne księgi w nieznanym mi języku. Kiedyś spytałam się, o czym one są, to ona wydarła się na mnie, że nie powinnam się nimi interesować. Zrozumiałam wtedy, że źle postąpiłam i już nigdy nie pytałam. Jej praca była, jest i będzie tematem tabu w tym domu.
Zjedliśmy dość szybko. Cała nasza trójka była zmęczona i wyczerpana. James i Matt pozmywali, natomiast ja ruszyłam do swojego pokoju. Zabrałam rzeczy, w których spałam i poszłam do łazienki. Rozebrałam się do naga i stanęłam na chwilę przed lustrem, które wisiało nad jasną umywalką. Popatrzyłam na swoje odbicie i westchnęłam.
Niby byłam ładna, niby podobałam się chłopakom, lecz ja się nimi nie interesowałam. Przez całe życie, matka uczyła mnie, że faceci to świnie. Ale oczywiście nie jej synowie! Uczyła mnie samodzielności, wytrwałości. A ja byłam jej posłuszna i kochałam ją. Jak to córka, choć nawet nie biologiczna.
Mam rude, nieco falowane, płonące włosy sięgające do połowy pleców. Oczymam srebrno-metaliczne, a ten kolor innych naprawde intryguje. Mnie natomiast - denerwuje. Jestem wzrostu Matta. Jestem chuda i bardzo gibka. Choć mieszkam w dość słonecznym miasteczku, ja nie jestem zbytnio opalona. Jak to James określił - jestem w sam raz. Mój nos jest mały i zadarty. Usta pełne i czerwone.
Zawsze byłam ciekawa, czy jest na świecie choć jedna osoba, która mnie pokocha bardziej niż jako siostrę, czy przyjaciółkę. Często się zastanawiałam, czy komuś będzie na mnie tak bardzo zależyć, że aż będzie chciał zabić każdego, kto mnie skrzywdzi. Wiedziałam, że kimś takim są moi bracia, lecz to nie to samo. Chciałam mieć własnego ukochanego, który będzie prawił mi komplementy, a nasza miłość będzie trwać bardzo długo. Ale kogo ja oszukuję? Coś takiego chyba nie istnieje. Przynajmniej ja tak sądze...
* * *
Następnego dnia przyszła niedziela. Moi bracia jak co miesiąc pojechali z samego rana do miasta, aby kupić potrzebne nam rzeczy. Poprosiłam ich, aby kupili mi jakąś książke, a James zaoferował mi, że sam coś dla mnie wybierze. Miałam nadzieje, że to nie będzie żaden erotyk, bo mój kochany braciszek kiedyś mi takie coś kupił. Od tamtej pory jestem strasznie uświadomiona w tych sprawach.
- Suelo, możesz mi pomóc? - spytała moja matka ze swojego gabinetu.
- Już idę! - zawołałam, idąc do niej.
Powoli, niezbyt pewnym krokiem weszłam do jej pokoju, który miał zaledwie jedno okno, ale matka zawsze miała je zasłonięte, a całe pomieszczenie było oświetlone małą lampką na biurku. Podeszłam do regału z księgami, gdzie stała moja opiekunka. Zerknęła na mnie kątem oka u uśmiechnęła się leciutko.
- Widzę, że dopiero co wstałaś - powiedziała.
Faktycznie. Nadal byłam w szarym dresie i białym podkoszulku, w którym spałam. Zarumieniłam się nieco.
- Przepraszam, ale po prostu wróciliśmy wczoraj dość późno, a ja musiałam się jeszcze pouczyć do testu z biologi - zaczęłam się gorączkowo tłumaczyć.
Matka zaśmiała się i wygładziła chudą dłonią swoje czarne włosy. Poprawiła okulary i odwróciła się w moim kierunku. Westchnęła i położyła mi rękę na ramieniu.
- To ja powinnam cię przeprosić, Suelo - rzekła spokojnie. - Ostatnio dużo o tobie rozmyślałam i doszłam do wniosku, że za dużo od ciebie wymagam. Jesteś moją córką, a ja chcę, abyś była szczęśliwa. Naprawdę.
Przygryzłam nerwowo wargę.
- Czy... coś się stało? - spytałam nieśmiało.
- A czemu uważasz, że coś się stało? - zdziwiła się.
- No bo... ty nigdy taka nie byłaś. Nigdy nie mówiłaś mi, że chcesz, abym była szczęśliwa. Tutaj musi być jakiś haczyk.
Matka wzięła głęboki oddech i wycofała się w głąb pokoju. Usiadła na fotelu przy biurku i wskazała mi ręką, aby ja uczyniła to samo. Przycupnęłam na krześle naprzeciwko niej. Przez chwilę szukała czegoś po szufladach, a następnie na biurku. Gdy wreszcie znalazła, to czego szukała, ja byłam strasznie zdenerwowana. Dziwiło mnie jej zachowanie, a najgorsze było to, że nie wiedziałam, o co tak naprawdę chodzi!
Postawiła neprzeciwko mnie dużą książke, która miała już swoje lata. Kartki były nieco pomięte i pożułkłe. Okładka była ciemna, a napisy na niej nieczytelne.
- Ta księga ma już ponad dwieście lat - wytłumaczyła. - Była ona przekazywana z rąk do rąk odpowiednich ludzi. Ja otrzymałam ją od mojej matki, gdy byłam w twoim wieku. Właśnie wtedy rekrutowano nas do szkół.
- Szkół? - zmarszczyłam brwi, wciąż wpatrzona w księge.
- Owszem. Szkół - przytaknęła. - Wiesz, kim tak naprawdę jesteś, prawda? Magiem. Wiem, że nienawidzisz tego tematu, lecz skończyłaś już siedemnaście lat, więc musisz wreszcie poznać swoje powołanie.
- Jakie powołanie?! - zdenerwowałam się.
- Jestem młodym Magikiem, Suelo - powiedział ktoś zza moich pleców.
Szkoła magów
czwartek, 17 maja 2012
poniedziałek, 14 maja 2012
Prolog
Prolog
W pewnej małej wiosce przypominającej zapomniane przez świat miejsce, żyła sobie mała dziewczynka. Miała zaledwie pięć lat, a już musiała pracować i pomagać w domu. Rok wcześniej, jej prawdziwi rodzice się jej wyrzekli. Zostawili ją w drodze do Miami, nie licząc się z jej uczuciami.
I choć była mała, to i tak naprawdę wiele rozumiała. Osoba, która ją znalazła i się nią opiekowała, od pierwszego dnia jej pobytu w jej domu, uczyła ją samodzielności. Uważała, że nawet dziewczyna musi być silna.
Tak już zostało.
Mijały minuty, godziny, dni i lata, a z małej dziewczynki wyrosła dojrzała dziewczyna, a raczej kobieta. Choć miała tylko siedemnaście lat, myślała i funkcjonowała jak dorosła kobieta.
Tak. To ona. Nasze główna bohaterka.
Suelo Clair.
W pewnej małej wiosce przypominającej zapomniane przez świat miejsce, żyła sobie mała dziewczynka. Miała zaledwie pięć lat, a już musiała pracować i pomagać w domu. Rok wcześniej, jej prawdziwi rodzice się jej wyrzekli. Zostawili ją w drodze do Miami, nie licząc się z jej uczuciami.
I choć była mała, to i tak naprawdę wiele rozumiała. Osoba, która ją znalazła i się nią opiekowała, od pierwszego dnia jej pobytu w jej domu, uczyła ją samodzielności. Uważała, że nawet dziewczyna musi być silna.
Tak już zostało.
Mijały minuty, godziny, dni i lata, a z małej dziewczynki wyrosła dojrzała dziewczyna, a raczej kobieta. Choć miała tylko siedemnaście lat, myślała i funkcjonowała jak dorosła kobieta.
Tak. To ona. Nasze główna bohaterka.
Suelo Clair.
Bohaterzy
Bohaterzy:
Suelo Clair, 17 lat.
Daniell Night, 17 lat.
David Sook, 17 lat.
Sonea Thork, 29 lat.
Kyliar Moon, 19 lat.
Aeron Flae, 23 lata.
James i Matt Clair, 18 i 15 lat.
Suelo Clair, 17 lat.
Daniell Night, 17 lat.
David Sook, 17 lat.
Sonea Thork, 29 lat.
Kyliar Moon, 19 lat.
Aeron Flae, 23 lata.
James i Matt Clair, 18 i 15 lat.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)